czwartek, 30 października 2014

Statystyki fiki-miki czyli kto u nas w gości

Doprawdyż, no. Człowiekowi się wydaje, że stworzył miejsce z niejaką klasą merytoryczną, a jego czytelnicy mają co najmniej po dwa doktoraty i żyje tą wizją dopóki dział wejść na bloga prawdy mu nie powie.
Czas zatem bardziej się postarać i wyjść naprzeciw oczekiwaniom publiki po drugiej stronie monitora ;)
Oto hasła, po których tu wleziono mnie odwiedzono, a  które mię zafrasowały:

co myślę patrząc na rozebraną polkę (google nie powie ci co myślisz, bro. Ja też nie...)

napisz tekst reklamy: ryz dla odwaznych (a makaron to co? dla nieśmiałych?)

abbrem (abrem kadabrem! ;)

szubienica w piątek (chyba w poniedziałek?!)

ręka w majtkach kobiety (mam swój honor, pisałam tylko o ręce na kolanie [klik])


ser i jeż (przystawki bywają oryginalne w kuchni fusion, nieprawdaż... Sera nie było, bo ciężkostrawny, a o jeżu było tutaj [klik])

 japońska moda na precla na czole (a to nie znam)

alex baldwin roztył się (nie tylko on! Prosz [klik])   
inwentaryzacja krótkochwil (żywot krotochwil rzeczywiście krótki, eh)

cegła na mordzie (nie znam się na sztukach walki, takoż budowlance, ukłony)


przeterminowana rutinacea (wyrzucić! albo zrobić tort [klik] Nie dawać dzieciom!)

'chopin gdyby żył to by pił' - kto to powiedział (Stanisław Wyspiański, panie dzieju)

podczas picia wodki pluję krwią (to nie pij na Boga...)
















wisienka w wódce kobieta (to kto w końcu w tej wódce?)

hasło reklamujące grabie rymowane (postaram się i dam znać)

co zrobić jak obsunie się okno (Zależy jakie się ma to okno )

 
















brzydcy ludzie kochający się (byle pod kołdrą, jak brzydcy. Albo na okładce pisma komputerowego z lat 80 ;)


















jak pokolorować herb miasta Suwałk (ten post może być pomocny [klik])

czy wieniec świąteczny śpiewa (skoro swetry to potrafią... [klik])

do czego służy eskimoski kożuch (do tego samego co nie-eskimoski)

 
 















krecik i papier toaletowy (krecika brak, a papieru szukamy w toalecie czyli np tu [klik])

marnacja najgorszego sortu (nie cierpiem! nie uprawiam!)


















Wy też nie uprawiajcie tu dzisiaj marnacji czasu. Pointy nie będzie. 

piątek, 17 października 2014

O my deer! Jeleń w salonie czyli wnętrzarskie must have dla upadłych szlachcianek

Grubo ponad rok po remoncie, którego szczegóły opisywałam tutaj [klik], udało mi się w końcu doczyścić i powiesić odziedziczonego po dziadku jelonkowego kikuta. Chciałabym pochwalić się wiszącą w salonie rozłożystą czaszką i porożem rozpiętości 2m, na których w święta wieszałabym bombki, w lecie suszyła skarpety a na jesieni pęczki ziół, i pod którym to trofeum zawiesiłabym najpewniej dwie szabelki i herb. Niestety nie bywał widać dziadek w odpowiednich lasach. Jelonkowy kikutek wygląda tak jakby dziadek dobrał się do jelonka jako najostatniejszy w łańcuchu pokarmowym - zaraz po padlinożercach. Jelonkowy kikutek wygląda tak jakby ostatni posilony jelonkiem padlinożerca wyczyścił sobie nim zęby... No cóż.

Zatem dziś inwentaryzacja jelonkowych must have’ów dla upadłych szlachcianek ;)

Jeleń w salonie. Kolonialny styl. Arystokratyczny sznyt. Cudowne zwierzę domowe, które nie uczestniczy w odwiecznym dyskursie czy fajniejsze są psy czy raczej koty i gdzie właściwie jest chomik? ;). Możesz mu się zwierzać i go czesać, ale nie musisz go karmić ani wyprowadzać na spacer.
Jak dla mnie: git.
Będą aranże eklektycznie stylowe oraz skandynawsko surowe, jak również te kreatywnie podróbkowe, w scenografiach sklejkowo ikeowych, takie DIY deer. Będzie też jelenia zastosowanie praktyczne.
Coś dla bogatych i biednych.
Zaczynamy.


Pamiętajmy, że powieszenie łba przy łóżku zapewni nam miejsce na biżuterię, łańcuszki, kolczyki, pejcze i kajdanki. Jeśli zaś mamy kłopoty z porannym wstawaniem to zawsze się będzie za co chwycić w celu opuszczenia pościelowych pieleszy. Zaś w przedpokoju to idealne miejsce na klucze, kapelusze i szaliki.
Chyba, że mamy jelonkowego ustrojstwa więcej i możemy zrobić regularne wieszaki na kapoty dla całego plutonu zaprzyjaźnionych myśliwych. Albo mebelki.
Nie stosujmy poroża do pozawerbalnych dialogów partnerskich: żaden pan domu nie będzie zadowolony gdy zawiśnie takowe nad jego rodowym portretem. Raczej obok.
Pamiętać też należy że lepiej jak sterczy niż smętnie wisi. Poroże oczywiście ;)
Aranże symetryczne i krzyżowe (jak poniżej z prawej) poleca się stosować tylko w przypadku gdy w korytarzu mamy zamiar poruszać się polonezem ;)
Możemy też, jak artystka Angela Singer, inkrustować jelonka rodzinną biżuterią. Kto bogatemu zabroni?
Jeśli nie stać nas na złocenia w stylu francuskich pałacyków (Chateau du Chambord, z lewej), można posłużyć się ceramiką ( z prawej Sets of 5 Trophy, autorstwa Neimana Marcusa)
Teraz nauczymy się nowego słówka:
TAKSYDERMIA (z gr.: taxis przygotowywanie, układanie lub taxi ruch + derma skóra) to sztuka wypychania zwierzęcych trucheł.
Jest to zajęcie ciężkie i odpowiedzialne, które należy wykonywać na trzeźwo, co zobaczymy na poniższym teledysku ;)


Dlatego nigdy nie poprawiamy taksydermologa ;)

Ale teraz przejdźmy do tej przykrej sytuacji, że nie posiadamy rodowych trucheł albo może nawet nie życzymy sobie mieć w domu autentycznej głowy, która kiedyś, przytroczona do reszty ciała, wędrowała sobie niewinnie po lasach i marzyła tylko o skubaniu kory i łani (smutek).
Nic straconego, możemy jelonka wykonać z papieru, wstążek, gałganków, włóczki, wikliny, gałązek i rowerowego siodełka albo kierownicy. Po taniości, panie dzieju. Ekologicznie i wegetariańsko.


Anne Valérie Dupond robi z gałganków takie cuda:
A Frédérique Morrel  takie: 
Z jelenia, coby nie wisiał po próżnicy, można też uczynić stylową lampkę. Poniżej różne wersje i efekty świetlne.



Na koniec jelonkowa historia damsko-męska. Wiadomo przecież, że idealnie dobrana para nie patrzy na siebie, ale w tym samym kierunku. Czyli np na jelonka na kominkiem. Dlatego tak ważne jest by na tym ludzkim rykowisku dobrać się w pary o podobnych zainteresowaniach i fiksacjach.
Kobiety muszą uważać żeby ze swoimi porannymi kudłami nie stawać nonszalancko pod porożem, bo można się zaplątać i utknąć tak na całe godziny. Ważne jest umieć zrobić sobie stylowy outfit, poznać odpowiedniego chłopaka (jak z pokazu Thoma Browna, poniżej) i potem mieć ślubną kreację jak u Aleksandra McQueen’a. 


Dzieci też od początku chowamy w miłości do zwierząt, rzecz to oczywista.
A potem, też oczywiście, jak to w życiu, okaże się, że nasz wybranek wcale nie jeździł co drugi weekend z kolegami myśliwymi na polowania, więc spędzamy starość samotnie. Fin.

* tak wiem, nie zawsze w występował w powyższych przykładach jelonek, czasem były to koziorożce lub jednorożce. Najłatwiej chyba o łosia 
Łoś wszedł do domu.Zwierzę zastrzelono [klik]
...
Jeśli zgłoszą się zainteresowani to przewiduję też triquel pt. Jeleń w sztuce współczesnej (zapewniam: nie będą to landszafty z rykowiskiem ;)

Ten post poczyniłam jako sequel moich rozliczeń ze zwierzyną – [tu] pisałam o lisach i zapowiadałam, że w pójdziemy  również w jelonki.

Na deser będzie transgenderowy jelonek B. w trakcie międzygatunkowego połogu ;). Konsumpcji tak faszerowanej sarniny spróbowałabym chętnie i oczekuję znaleźć wkrótce przepis na jakimś kulinarnym blogu.
 

sobota, 11 października 2014

Horror okulistyczny czyli co gały widziały, zanim się zbadały

Mijają już dwa lata od czasu, gdy byłam u okulisty po skierowanie. I rok, odkąd byłam na zaordynowanych mi badaniach. Najwyższa pora wybrać się po diagnozę. Dziękuję ci NFZ-ecie kochany, że nie pozwalasz mi na jakieś histerie, hipochondrie. Dwa lata ciągną się jak guma z majtek, cnota cierpliwości umacnia się. Oczy były tam gdzie są.















Badania okulistyczne były straszne. Prawdziwy horror. 
Powiem wam jak było.
Ale najpierw, żebyście wczuli się w temat, reklamówka tak cudowna, że gałki lizać.


Najpierw okulistka kazała mi wsadzić głowę do pudła z białym ekranem w środku (dla wtajemniczonych: perymetr, w branży zaś znane jako matrix, od nazwy urządzenia). I na tym ekranie, w różnych miejscach, pojawiały się kropki, a ja miałam na nie patrzeć. Nie wydaje się to straszne, chyba, że się ma okulary w fikuśnie grubych oprawkach. Połowy kropek natenczas za tymi oprawkami nie widać, więc człowiek zaczyna kręcić głową.
- Proszę nie ruszać głową! – krzyczy okulistka.
Ale tak bez ruchu to się człowiekowi zaczyna jednak nudzić i trochę przysypia z głową w tym pudle.
- Proszę patrzeć na kropki! – drze się okulistka.
- Proszę na mnie nie krzyczeć –  mówię, bo mnie te wrzaski obudziły.
- Proszę patrzeć na kropki! – drze się okulistka.
- Proszę na mnie nie krzyczeć!  Nie mogę patrzeć na kropki w takich stresujących warunkach! – drę się ja.
Wtedy do gabinetu wchodzi rzeczona okulistka. Okazało się bowiem, że  polecenia wydawało mi samo, zautomatyzowane pudło z kropkami. Okulistka mnie zostawiła z tą głową w tym automatycznym pudle i wyskoczyła na plotki do recepcji czy tam gdzieś. Ale następnie okulistka zajrzała do gabinetu w celu sprawdzenia, co to za wrzaski. A to ja dyskutowałam z pudłem. W matrixie ;)

No ale jak się idzie na badania z samego RANA, przed pracą, przed śniadaniem, przed kawą, w fazie nie do końca zakończonej fazy Rem, ciągnąc za sobą wystające ze spodni pasiaste porcięta pidżamowe, to nie można liczyć, że ogarniemy różnicę.


















Potem technik okulistyczny usadził mnie na fotelu i do ręki wziął przyrząd, wyglądający, toczka w toczkę, jak wiertło do borowania zębisk – z tą różnicą, że to nie-wiertło było zakończone kulką (dla wtajemniczonych: pachymetr, który okazuje się nie być jednak synonimem termometru ;). Badanie polega na wrażeniu mi tegoż przyrządu do oka, w celu zmierzenia grubości rogówki. Takie szybkie dotykowe bim-bom. Bim w jedną gałkę, bom w drugą. I to straszne pytanie pojawiające się w trakcie: czy moja rogówka jest gruba? I czy to źle czy może właśnie dobrze? No i okazuje się, że lepiej jak jest gruba, ta rogówka, w przeciwieństwie do reszty ciała.

Próbując instynktownie uniknąć kontaktu z kulkowym okowietłem, które trzymał nade mną technik, wciskałam głowę tak mocno w oparcie fotela, na którym siedziałam, że przysięgam, że od tego czasu mam jakby bardziej płaską głowę. Po bim w prawym oku przyszło mi do głowy, że to kulkowe okowiertło tak sobie leżało na tej podstawce.... sama widziałam jak poprzednia osoba też z jego powodu zmiażdżyła sobie czaszkę o oparcie fotela, a nikt go jakby nie zdezynfekował.
- Dlaczego pan nie zdezynfekował tego kulkowierła? – pytam. – Przecież widziałam! Leżało, jak leżało, a potem mi go pan wraził do oka bez dezynfekcji!
Technik patrzy na mnie bez zrozumienia kompletnie. A przecież w powietrzu latają jakieś kurze, jakieś martwe naskórki, jakieś zalążki rzeżączki i opryszczki i nie jest powiedziane, że sobie to wszystko nie przycupnęło przed badaniem na moim pachymetrze, aaa.
Widać, że z samego rana technik nie ma ochoty na awantury.
- Prosz – mówi technik i czymś tam polewa wiertło kulkowe i przeciera. Mam tylko nadzieję, że nie spirytusem salicylowym. Mam nadzieję, że to jakieś krople z pseudoefedryną, które dadzą mi kopa na cały dzień ;)

No ale zło się już stało. Lewe oko uratowane, ale prawe to mam wrażenie, że mi już nie działa, już mi się prawdopodobnie jakaś franca w nim rozwija. O mujeju, panika. Słyszałam, że ludzie sobie do oka mogą przenieść na rękach france przeróżne: np opryszczkę - wystarczy, że dotkną najpierw zainfekowanych ust (opryszczki wersja I) albo podrapią się wcześniej po wszędobylskich jajach (opryszczki wersja II). Co z tego, że ja zachowuję się sterylnie i dbam o oczy, i w nich nie gmeram, skoro przede mną na fotelu mógł siedzieć jakiś bakteriologicznie podejrzany jajogrzebacz i jego franca przeniesie się teraz na mnie na kulkowietrle? Fuj.





















Potem mi jeszcze wsadzili brodę na podstawkę i przysunęli do czarnego pudła z czarnym ekranem i błyskali po oczach czerwonymi laserami (dla wtajemniczonych: badanie HRT i GDx). Ale tu nie ma nic ciekawego do opowiadania. Uspokoiłam się natomiast trochę, stwierdziwszy, że taki laser to mi na pewno uwędzi i zwęgli te straszne fujofuje, które zapewne już rozpakowywały plecaczki i budowały pierwsze szałasy w celu kolonizacji mojej dziewiczej, gałkowej planety.

Ogólnie jest jak w tym dowcipie o Czerwonym Kapturku, który idzie sobie spokojnie przez las, aż go nagabuje wilk. Wilczysko grozi, że podotyka Kapturka tam, gdzie go jeszcze nikt nie dotykał. A Kapturek na to prycha:
- To chyba w koszyk!
Jeśli o mnie chodzi to proszę bardzo, wszędzie, nawet w koszyk , tylko nie w gałkę! Fuj.

fot. Marc Quinn, IRIS 


Kiedyś, gdy nosiłam szkła kontaktowe, sama strasznie molestowałam swoje gałki. Każdy nosiciel szkieł kontaktowych to zna: przychodzi taka impreza po której próbuje sobie nosiciel zdjąć już raz zdjęte szkła kontaktowe. Maca, szczypie, drapie gały, a szkieł jak nie było, tak nie było, bo były gdzie indziej: w pojemniczku, na podłodze, na chłopaku, co odszedł w siną dal... zależy od imprezy, nieprawdaż ;).
Nevermore, amigos. Never more.
Jestem od tego czasu nosicielem stricte okularowym. I mam dowody na intelektualną wyższość okularników ;) [klik]
Nie jestem natomiast nosicielem ani  katarakty, ani zaćmy, ani jaskry ani opryszczki. Uf.
No ale wiecie: idźcie i też się przebadajcie. Najlepiej po południu ;)

Ten post jest sponsorowany przez Światowy Dzień Wzroku (World Sight Day), który wypada 11 października, jak donoszą jedne źródła, albo w każdy drugi czwartek października, jak donoszą inne. W taki dzień warto się zastanowić nad chorobami wzroku, których medycyna jeszcze NIE UMIE leczyć, jedynie spowalniać. Jedną z nich jest jaskra.
Piszę o tym, żeby było jakoś mądrzej, żeby tak jakoś bardziej lajfstajlowo wypaść, a nie tylko jak niemota kropkowa i bakteriologiczna panikara ;)

 Otóż jaskra to podstępna sucz jest. Zaczyna się niewinnie, np jaskrę miał jeden z waszych antenatów. A potem to idzie tak: bóle głowy, nadciśnienie albo niedociśnienie, zimne stopy lub ręce, krótkowzroczność, stres. Albo może jeszcze stosujecie środki antykoncepcyjne (nie, tego nikt wam nie powie oficjalnie, ale to jeden z czynników podnoszących ryzyko). Albo braliście (leczniczo) sterydy. Albo palicie papierosy. Albo macie cukrzycę. Albo mieliście jakiś uraz oka. Albo skończyliście tzw czydziestkę. Albo po prostu macie pecha i podstępna sucz was dopada tak czy siak, bez tych wszystkich objawów, choć wystarczą trzy z nich. Dlatego warto się zapisać na badania. Z naszym ukochanym NFZ-tem to i tak pewnie będzie się ciągnąć jak guma od majtek.
Dla tych którzy już załzawili się ze strachu daję linka do instytutjaskry.pl

A teraz piękne zdjęcia autorstwa Suren Manvelyan (extreme close-ups of human eyes) 
A tu link do intrygujących oczu zwierzęcych tej samej autorki [klik]















Nie mogłam się zdecydować jakie kolory wam tu wybrać, w końcu padło na niebieski, zielony i brązowy... tak jakby ;)
 
Ciekawostka okulistyczna: jak donosi Wikipedia pole widzenia u człowieka wynosi 180° lub 240° . No i otóż widziałam to na własne oczy: 240° albo i więcej miały kobiety na tej imprezie [klik].
A u takiego konia (co mię zawsze interesowało w dzieciństwie, po co mu te klapki na oczy) wynosi 360°−3° (te 3° to ślepy obszar za głową). Natomiast kaczka i królik dysponują rozpiętością widzenia aż 360°, co mi się wydaje dziwne, bo chyba też mają tył głowy, hm.

No to teraz mogę już spokojnie wziąć udział w konkursie na Miss Lovely Eyes Contest (Florida, 1930's)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...